Ocalenie więźniów Potulic
21 stycznia 1945 r. zakończyła się ponura działalność niemieckiego obozu Lebrechtsdorf (Potulice). Nie był to jednak koniec gehenny więźniów. Zmuszeni do „ewakuacji” ginęli w marszu śmierci, choć na szczęście nie miał on tak katastrofalnych rozmiarów, jak w przypadku większości obozów.
Niemiecki obóz Lebrechtsdorf (Potulice) powstał pod koniec 1940 r., jako jeden z elementów eksterminacji narodu polskiego i germanizacji Pomorza oraz Krajny, a także kradzieży dzieci. W sumie przebywało tu ponad 25 tys. osób (szacunkowo nawet 35 tys.), z których zamordowano lub zagłodzono na śmierć min. ok 1300.
Decyzja o ewakuacji
Choć siły zbrojne III Rzeszy niemieckiej w roku 1945 r. odnotowywały kolejne klęski, a front nieubłaganie zbliżał się do granic Niemiec, to niemiecka machina śmierci nadal działała. Więźniów setek obozów koncentracyjnych, w tym Lebrechtsdorf, oraz tysięcy obozów pracy przymusowej niemieccy oprawcy przeganiali w głąb Rzeszy. Marsze nieszczęśników odbywały się w warunkach srogiej zimy. Cele „ewakuacji” były dwa: dokończyć zagładę „wrogów Rzeszy” i dzięki temu pozbyć się świadków zbrodni oraz wyeksploatować do końca siłę roboczą (fabryki broni). Ci, którzy nie byli w stanie iść o własnych siłach, byli mordowani na miejscu. Taki los miał też spotkać więźniów obozu Lebrechtsdorf
W styczniu 1945 r. ruszyła ofensywa Armii Czerwonej, wspieranej przez Ludowe Wojsko Polskie. W wyniku ogromnej przewagi ilościowej Niemcy szybko cofali się na Berlin. Komendant obozu Lebrechtsdorf SS-Obersturmbannführer Fritz Schultz (naczelnikiem obozu był SS-Hauptsturmführer Waldemar Tennstaedt) podjął decyzję o „ewakuacji”. W literaturze przyjęto datę 21 stycznia (niedziela), choć część świadków i badaczy podaje datę 20 stycznia (sobota). Rozkaz komendant ogłosił podczas porannego apelu. Wg. więźnia Romana Szpary 19 stycznia Niemcy wydali więźniom podwójne racje żywności i nakazali przygotowania do ewakuacji, którą rozpoczęto 20 stycznia.
Wymarsz
Wszystkich więźniów zdolnych do marszu ustawiono w kolumnach i zmuszono do marszu na Nakło. Planowano, że wyruszą trzy kolumny: 1. - pracownicy zakładu Hansenwerke, 2. - reszta zdolnych do marszu, 3. - dzieci z tzw. Kinderlagru (dzieci polskie i białoruskie po zamordowanych rodzicach przeznaczone do germanizacji) oraz dzieci rodziców przebywających na robotach przymusowych poza obozem (wg. Cecylii Samselskiej było łącznie ok. 660 dzieci). Ukraiński batalion wartowniczy oraz niemieckie formacje porządkowe strzegły, aby żaden więzień nie uciekł. W marszu udział wzięło tysiące osób (część więźniów przebywał na przymusowych robotach lub budowała linie obronne dla niemieckiego wojska). Trzecia kolumna nie wyruszyła. - W obozie ustawiono nas czwórkami i poinformowano, że idziemy na dworzec kolejowy do Nakła, lecz pod warunkiem, żeby nikt nie próbował uciekać, bo będzie zastrzelony jak pies. O godzinie 16-tej otworzyły się „bramy piekielne” i ruszyliśmy obstawieni przez SS-manów z psami - opisał Józef Dalecki (r. 1930). - 21 stycznia o godz. 15:00 wyruszyło z obozu ok. 3000 więźniów pod eskortą SS-manów na trasie Potulice-Nakło-Śmielin, w kierunku Wyrzysk-Piła. Gdy czoło kolumny minęło zakręt przy obozie w kierunku Nakła, wtedy nagle pojawiło się ok. 20-30 uzbrojonych w karabiny esesmanów, którzy stanęli po bokach kolumny. Wtedy wszystkich opanował strach i powiało grozą, że to zdrada komendanta obozu w Potulicach - zapamiętał Leon Bieszk.
W obozie pozostali: chorzy, starcy i dzieci z Kinderlagru, a także część więźniów, która ukryła się w zabudowaniach obozowych. - Uciekłem z formującej się drugiej kolumny i ukryłem się na terenie obozowej kotłowni - zanotował Jerzy Sokołowski. Dzięki członkom obozowego ruchu oporu udało się uratować przed spaleniem wiele dokumentów dotyczących działalności obozu.
Zbrodnicze plany Niemców
Wg zeznań części byłych więźniów, Niemcy planowali wymordowanie pozostałych w obozie. - Niemcy mieli zamiar podpalić obóz, w tym celu przygotowane były beczki z benzyną - stwierdził Zygmunt Bartoś (r. 1935). - Trudno było przewidzieć, co jest lepsze: wymarsz czy pozostanie w obozie. Po Niemcach można było spodziewać się wszystkiego, Więźniowie podejrzewali, że pozostający w obozie mogą zostać zmasakrowani ogniem karabinów maszynowych, zagazowani lub nocą zamknięci w barakach i spaleni żywcem. Zwłaszcza to ostatnie było bardzo prawdopodobne, gdyż Niemcy kazali wszystkim pozostającym umieścić się w baraku nr 8 - zanotowała Cecylia Samselska.
Dlaczego nie doszło do masakry potulickich więźniów? Uratowało ich wysokie tempo rosyjskiego natarcia. 21 stycznia czołówki pancerne Armii Czerwonej szturmowały Nakło. Niemieccy i ukraińscy SS-mani, „odważni” wobec bezbronnych więźniów, okazali się tchórzami wobec równych sobie żołnierzy przeciwnika. Roman Szpara i inny więzień czekali na egzekucję, pod ścianą kuchni obozowej. - W tym samym momencie na plac obozowy wjechał wojskowy furgon z żołnierzami. Oficer tego samochodu powiedział lagerfirerowi, że czołgi radzieckie są już w Łochowie. SS-mani pozabierali walizki i broń i szybko odchodzili przez las w stronę Nakła - opisał we wspomnieniach. Załoga porzuciła wszelkie zamysły względem pozostałych więźniów i w pośpiechu opuściła „stanowiska pracy”. Ciekawostką jest fakt, że Niemcy w nocy, po opuszczeniu obozu, powrócili po beczki z benzyną. Zaświadczył o tym Leon Szczepański, który pozostał z obozie. - Pozostali w obozie zorganizowali posterunki [...]. W obawie przed Niemcami warty pełniliśmy przez całą noc. O 21:30 nadszedł meldunek, że grupa ok. 50 Niemców wraca. Około 23:00 kazali nam załadować na samochody 12 beczek z benzyną, które miały posłużyć im w ucieczce.
Dzieci z Zagłębia Dąbrowskiego (m.in. Czeladzi), więźniowie Potulic, były przekonane, że Niemcy chcieli ich zgładzić za pomocą benzyny. - Gdyby nie to, że uciekali przed wojskiem radzieckim, to spaliliby nas wszystkich - skomentowała Barbara Kruczkowska. O tempie ucieczki niech świadczy opis tego, co pozostawili Niemcy w obozie i we wsi, wg. Zygmunta Bartosia (r. 1935): - Niemcy uciekając pozostawili bron, amunicję, a nawet w wiosce działo przeciwlotnicze, odzież i wiele innego sprzętu mechanicznego.
W drodze do Nakła
Pośpieszne tempo ucieczki „walecznych” SS-manów było zbawienne dla więźniów, których zmuszono do opuszczenia obozu. Korzystano z faktu, że duża kolumna była nie do upilnowania przez stosunkowo nieliczną załogę, a ponadto większość obozowiczów miała cywilne ubrania. W drodze między Potulicami a Nakłem chyłkiem od kolumny odrywali się więźniowie i szukali schronienia u miejscowej ludności, np. w Występie. - Moja mama i ciocia oraz sąsiadka uciekły do lasu, we Występie. Schował ich w stodole gospodarz Banasiak. Były tam trzy dni. Niemcy ich nie szukali - poinformowała Teresa Maria Kasprzak zd. Rosada (r. 1939). Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Koło mostu w Występie próba ucieczki zakończyła się tragicznie. - Tuż przy moście na Kanale Bydgoskim rozegrała się straszna tragedia. Otóż pewna kobieta z dwoma córkami za tym mostem oddaliła się od grupy. Zauważyli to SS-mani i puścili dwa psy, które ich szarpały i gryzły. Poszło za nimi trzech SS-manów i kolbami karabinów podobijali ich - opisał Jan Dalecki.
Nakielanie przyjmują lagrowców
W Nakle nastąpiło coś z pozoru niezrozumiałego. Więźniowie rozeszli się, a Niemcy nie tylko nie strzelali do nich, ale nawet nie próbowali łapać. - Wieczorem doszliśmy do Nakła i tam zatrzymaliśmy się na rynku. Młoda para poradziła nam abyśmy uciekli, ludzie pomogą. Uciekliśmy we trzech. Starsza osoba udzieliła nam schronienia, rano w mieście były już wojska radzieckie - opowiedział Antoni Dulski. Było to możliwe, bo konwojenci zniknęli. Najprawdopodobniej zostali zaangażowani przez dowództwo Nakła do obrony miasta. - Po wkroczeniu do Nakła zrobiło się straszne zamieszanie, gdyż było nas ok. 7 tysięcy ludzi [inni podają ok. 3 tys.]. [...] SS-mani krzyczeli, aby iść naprzód, w kierunku dworca, lecz nie dali rady, bo wszystko rozchodziło się po ulicach i domach. [...] SS-mani byli już bezradni, a za dwie godziny przyszedł już rozkaz, że Nakło ma być do rana opuszczone przez cywilów, ponieważ w tym mieście będzie broniło się SS - zapisał Dalecki.
We wspomnieniach więźniów niemal wszyscy podkreślają, że mieszkańcy Nakła przyjęli ich i schronili w mieszkaniach, stodołach itp. Był to duży akt odwagi, gdyż w myśl przepisów niemieckiego okupanta było to przestępstwo. - Ja z siostrą poszedłem do pierwszego lepszego mieszkania, do jednej rodziny, a była to matka z trojgiem dzieci, a mąż był na wojnie. Kobieta dała nam jeść i pić i mówi, że możemy u niej pozostać - zapamiętał Dalecki.
Najszybciej w domach znaleźli się więźniowie-mieszkańcy Krajny. Marianna Ptak zapamiętała powrót do Mroczy. - Niemcy zebrali wszystkich więźniów i kazali się zbierać do drogi. Ludzie przygotowali sanie z czego tylko dało się je zrobić i w eskorcie uzbrojonych wartowników ruszyliśmy na Nakło. Było strasznie zimno. W Nakle ojciec postanowił zaryzykować i odłączyć się od kolumny. Znał dobrze miasto. Byliśmy w cywilnych ubraniach i kiedy tylko ocenił, że Niemcy nas nie zobaczą, skierował nas boczną uliczką na Rudki. Niemcy nas nie zauważyli. Dzięki temu oderwaliśmy się od tego pochodu i skierowaliśmy na Mroczę. Może dzięki temu ocaleliśmy - podsumowała po latach.
Śmierć od radzieckich pocisków
Niestety, Nakło okazało się niezbyt bezpiecznym miejscem postoju. W dniach 21 - 26 stycznia doszło do zaciętych walk o miasto. Zginęło w nich ok. 40 mieszkańców oraz nieznana liczba więźniów. Część więźniów uciekła z Nakła do... obozu w Potulicach, już opuszczonego przez Niemców. Części groziła śmierć z rąk Łotyszy z 15 Dywizji SS, którzy dużą ilość mężczyzn wzięli za partyzantów. - W Nakle schowaliśmy się w stajni u obcych ludzi. Następnego dnia wkroczyli Rosjanie. Była straszna strzelanina, po czym znów wkroczyli Niemcy [powinno być Łotysze], którzy nas znaleźli i wyprowadzili na podwórze, gdzie mężczyzn ustawili z podniesionymi rękami. Mieli zamiar ich rozstrzelać, twierdząc, że teraz każdy cywilny mężczyzna jest partyzantem. Tylko dzięki krzykom miejscowych kobiet wstrzymano się - opisała Wanda Loeper (r. 1923) z Koleczkowa (pow. Wejherowo). Łotysze nakazali ludności cywilnej opuścić Nakło i skierowano ją na Mroczę. Niestety, grupy te odstały się pod ostrzał artylerii radzieckiej, która starała się zniszczyć łotewskie posiłki nadchodzące do Nakła. Nie jest znana liczba ofiar cywilnych. - Podczas jednego z wybuchów moździerzowych moja kuzynka Helena Górska [z Nakła] została ciężko ranna w lewe ramię i głowę, a jej dwóch synów: pięcioletni Janusz i dziesięcioletni Henryk zostali śmiertelnie ranni w głowę i klatkę piersiową. Ja byłem również ranny - zanotował Leon Bieszk. - Poszliśmy w kierunku Więcborka. Ponieważ wokół trwały ostre walki bardzo dużo [osób] zginęło - zapamiętała Wanda Loeper.
Epilog
Pierwsza grupa licząca ok 500 więźniów przeszła przez Nakło w konwoju, ale na drodze do Piły grupa rozeszła się, bez konsekwencji ze strony Niemców. - Ja szedłem na początku kolumny marszowej. Doszliśmy do Sadek za Nakłem. Tam na drodze stał Wehrmacht, który kazał SS-manom wracać z powrotem, by nie tarasować drogi - Stanisław Matuszczak.
Więźniowie potuliccy długo tułali się, zanim dotarli do swoich domów. Spora część po wypędzeniu z Nakła ruszyła do swoich domów na Pomorzu. Nie wiadomo, ilu z nich zginęło na skutek walk frontowych. Wiadomo o co najmniej jednej masowej zbrodni niemieckiej - w okolicach Więcborka SS-mani zastrzelili 21 dzieci w wieku od 8 do 13 lat. Duża część powróciła do Potulic i poczekała na wyzwolenie rodzinnych stron. Do domów powracano wczesną wiosną.
Na tle ewakuacji innych obozów, czy choćby więzienia Gestapo w Bydgoszczy, los dla więźniów (w myśl niemieckich przepisów byli to „mieszkańcy obozu”) z Lebrechtsdor okazał się stosunkowo łaskawy. Szybkie tempo natarcia wojsk radzieckich uniemożliwiło zgładzenie więźniów, gdyż komendantura a także załoga były bardziej zainteresowane ratowaniem własnej skóry i zrabowanego majątku, niż wykonywaniem bezsensownych i barbarzyńskich rozkazów.
BIBLIOGRAFIA
Bartoś Zygmunt, Wspomnienia z lat obozowych, mps, Zarząd ZKRPiBWP w Czeladzi.
Bieszk B., Rohde Z., Obóz Potulice: w dokumentach i pamięci mieszkańców gminy Szemud, Szemud 1995.
Dalecki Józef, Moje 1159 dni dzieciństwa za kolczastym drutem, Nowe Miasto Lubawskie 2002.
Muzeum Ziemi Krajeńskiej w Nakle - wspomnienia: Teresa Ciszewska zd. Kabacińska, Stanisław Rosada.
Rohde Z., Ludność polska Wejherowa i okolic w czasie II wojny światowej, Wejherowo-Banino 2008.
Wąsowicz M., Błyski, czyli opowieści dzieci Potulic, Czeladź 2007.
Żywi i martwi o hitlerowskim obozie Potulice 1941 - 1945, red. T. Samselski, Bydgoszcz 1997.
fot. Archiwum Zespołu Szkolno-Przedszkolnego Potulicach
1. Niemcy okrutni dla więźniów okazali się tchórzami w obliczu żołnierzy radzieckich.
2. Jeszcze w przeddzień ewakuacji zmuszano więźniów do pracy.
Fot. wikipedia.org
3. Łotewscy grenadierzy, fot. ze zbiorów Muzeum Saturn w Czeladzi
4. Dzieci z Czeladzi po powrocie z obozu w Potulicach