Kochane Mamy!
Z okazji waszego święta, my muzealnicy przesyłamy wam najserdeczniejsze życzenia: radości, miłości, zdrowia, siły i cierpliwości. Bycie mamą nie jest i nigdy nie było prostą sprawą. Każdy dzień to nie tylko szczęście zawarte w uśmiechu dziecka ale i mniejsze i większe smuteczki, trud codziennych obowiązków, troska o zdrowie i bezpieczeństwo rodziny. Wszystko to trzeba bardzo często jeszcze godzić z pracą zarobkową. Słowem kobieca „szychta” trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pewną ulgę w zmaganiach z życiem przynoszą osiągnięcia cywilizacji od pralki przez zmywarkę po przedszkole, które zapewnia opiekę dzieciom w czasie kiedy ich mamy pracują. Możemy sobie tylko wyobrażać jak nasze prababki borykały się każdego dnia pozbawione owych udogodnień. Pranie było niemalże operacją wojskową rozpisaną na dwa dni gdzie w grę wchodziło targanie wody ze studni, grzanie jej na piecu, czasem własnoręczne sporządzenie mydła do prania a na koniec lądowało się na wiele godzin pochyloną nad balią, by przy pomocy tary zdzierać brud z bielizny ale i nie rzadko skórę z palców. Aby przygotować śniadanie pani domu wstawała przed wszystkimi i biegła po świeże masło, mleko czy wędliny, codziennie od nowa, bo przecież nie było lodówek w których można by przechować zapasy. Podobnie z obiadem, po raz drugi wyprawa na targ po mięso czy rybę. Zimą, aby zapewnić ciepło w domu, trzeba było nanosić węgla lud drew do pieców kaflowych ogrzewających pokoje. Mąż był w tym czasie w pracy, dzieci w szkole, a nie każdą rodzinę stać było na zatrudnienie kogoś do pomocy. Kiedy przychodziło do sprzątania szły w ruch miotła wiadro i pasta do podłóg, przy czym większość czasu spędzano na kolanach by posadzka odpowiednio lśniła, nikt nie chciał nosić łatki złej gospodyni. Jako że rodziny były zazwyczaj większe, owego prania, sprzątania i gotowania było kilka razy więcej niż przy dwójce czy trójce potomstwa. Spytacie państwo jak radziły sobie samotne mamy które musiały jednocześnie pracować by utrzymać siebie i swoich bliskich? Otóż zazwyczaj sobie nie radziły, dopóki nie podrosła któraś z córek by pomóc w części obowiązków, lub syn nie osiągnął wieku w którym mógł pójść do pracy i wspomóc dom finansowo, bieda nie raz zaglądała w oczy bo ze skromnej pensji trzeba było jeszcze wykroić środki na opiekunkę czy pobyt w dziennej ochronce. Zresztą samotnym ojcom też nie było lekko. Ośmiogodzinny dzień pracy to nasz przywilej. W dawnych fabrykach, sklepach czy warsztatach pracowało się nie raz i po dziesięć czy dwanaście godzin. Opiekę nad dziećmi trzeba było powierzyć komuś obcemu lub dalszym krewnym co nie zawsze dobrze się kończyło. Nic dziwnego, iż tacy samotni rodzice często jednoczyli siły tworząc nowe związki i wspólne rodziny. We dwoje łatwiej było zmagać się ze światem. Brzmi mało romantycznie i wygląda bardziej na kontrakt niż małżeństwo? Może, ale dla dobra dzieci rodzice są w stanie zrobić bardzo wiele, a miłość, dobrze jest jak jest, zresztą czasem przychodzi w trakcie. Dowodem na to może być poniższa fotografia. Zdjęcie zostało wykonane w trakcie I wojny światowej podczas przepustki ojca rodziny Ignacego Wegnera. Przedstawia jego niezwykłą rodzinę. Jest tu jego druga żona, (niestety nie znamy jej imienia) jej siedmioro dzieci z pierwszego małżeństwa, jest pan Ignacy i jego trójka dzieci i jest też najmłodsze dziecko – już wspólne. Udało się tę patchworkową rodzinę pozszywać z powodzeniem i to w sam czas. Kiedy bowiem wybuchła wojna Ignacy miał pewność że zostawia swoje dzieci z kochającą je opiekunką, a jego żona mogła liczyć na żołd który pozwolił jej przetrwać wraz z tak liczną gromadką najtrudniejsze lata. Drogie Mamy na koniec życzymy wam abyście i wy nie musiały same borykać się z całym światem. Nikt nas, współczesnych kobiet nie zmusza do podejmowania tak dramatycznych decyzji jak podpisywanie kontraktu małżeńskiego za wszelką cenę. Dajemy sobie radę ale pomoc i grono życzliwych, gotowych do niesienia wsparcia ludzi jest zawsze na wagę złota. Zatem jak najwięcej dobrych ludzi dookoła kochane mamy, nie tylko w dniu waszego święta!