Święty Idzi w polu nic nie widzi. Zwyczaje żniwne i dożynkowe na Krajnie.
Wystawa plenerowa "Święty Idzi w polu nic nie widzi. Zwyczaje żniwne i dożynkowe na Krajnie."
Od 31 sierpnia 2021 roku na nakielskim Rynku, można było oglądać wystawę "Święty Idzi w polu nic nie widzi. Zwyczaje żniwne i dożynkowe na Krajnie".
O wystawie:
"Odkąd człowiek nauczył się uprawiać zboża i wytwarzać z nich chleb – podstawę pożywienia, żniwa stały się kluczowym momentem decydującym o tym, czy będziemy mieli co jeść. Niestety, przy tej pracy nie wszystko zależy od człowieka, choćby się najstaranniej przygotował i pracował w pocie czoła, plany może zepsuć pogoda. Nieustający deszcz podczas zbierania plonów mógł oznaczać katastrofę. Aby zatem oddalić nieszczęścia, a tym samym wizję głodu, jednocześnie by zapewnić sobie urodzaj w kolejnych latach ludzie obudowali żniwa „magiczną” otoczką.
Wszelkie obrzędy, przesądy i rytualne czynności sakralizowały zbieranie plonów, a każde odstępstwo od utartych zwyczajów traktowane było nieomal jak zbrodnia, mogło bowiem sprowadzić nieurodzaj, czyli prawdziwą klęskę. Do żniw szykowano się z pietyzmem. Sprzątano stodoły, naprawiano i ostrzono narzędzia, reperowano uprzęże. Koniom pozwalano kilka dni odpocząć, by miały siły do wytężonej pracy. Moment rozpoczęcia żniw wyznaczała sama przyroda. Zboże musiało być „świdrowate”, czyli nie całkiem twarde, by się nie osypywało przy ścinaniu, ale i już nie mleczne. Za najlepsze dni do rozpoczęcia prac uznawano te poświęcone Matce Boskiej – czyli środy i soboty. Przed wyjściem na pola udawano się do kościoła, gdzie święcono narzędzia.
Bardzo długo najpopularniejszym narzędziem służącym do ścinania zbóż był sierp. Choć kosę znano już od XII w. to używano jej do trawy, owsa, jęczmienia czy grochu. Do szlachetnych zbóż, jak żyto czy pszenica brano wyłącznie sierp, i to do XVIII w., choć kosa usprawniała i przyspieszała zbiórkę. Dlaczego tak? Z dwóch powodów, przy ścinaniu kosą usypywało się nieco więcej ziarna, a poza tym uważano, że kosa oznacza brak szacunku: „Co zżęte to święte, co skoszone to proszone”. W Wielkopolsce proces przechodzenia do kos był w miarę szybki, na wschodzie Polski jeszcze po I wojnie światowej pracowano sierpami.
Zmiany w naszym regionie wymusiła intensywna gospodarka rolna, w folwarkach na olbrzymich połaciach pól nie dałoby się przeprowadzić żniw sprawnie gdyby nie postęp. To tu, w Wielkopolsce od drugiej połowy XIX w. na polach zamożnych gospodarzy pojawiły się pierwsze mechaniczne żniwiarki. Wraz z mechanizacją powoli odchodziły w cień niektóre z obrzędów żniwnych, zwłaszcza zaś te, które były związane z procesem ręcznego ścinania zbóż. Jednym z takich zwyczajów były „wyzwoliny wilka”. Wilkiem określano kosiarza, który pierwszy raz w życiu wychodził w pole do żniw. Ubierano go w wysoką papierową czapę przystrojoną wstążkami, na ramionach miał wieniec z kwiatów. Jego obowiązkiem było wkupienie się do grona żniwiarzy. Pierwszego dnia brano go, kładziono na kolanach lub ławce i bito ostrzałkami do kos dopóki jego dziewczyna nie położyła mu na plecach chustki z pieniężnym datkiem lub póki on sam nie wykupił się poczęstunkiem. Obowiązek dostarczenia haraczu dotyczył też gospodyni na której polu akurat pracowano. Kiedy przynosiła w południe posiłek dla żeńców (kosiarzy) obrzucano ją snopami dopóki nie postawiła wódki lub zapłaciła kilku groszy.
Tak jak w większości „magicznych czynności” najważniejszy był moment otwarcia i zamknięcia, a więc pierwszy i ostatni snop zboża. Pierwszy snop powinien zostać ścięty lub skoszony przez gospodarza lub najsprawniejszego żniwiarza. Pilnowano, by został załadowany na pierwszy wóz i jako pierwszy znalazł się w stodole. Pozostawiano go do następnego siewu, jego obecność miała strzec od myszy i złych uroków. Ostatni snop nosił nazwę przepiórki lub pępka. Ścinano go uroczyście i zaszczyt ten najczęściej przypadał przodownikowi. Zdarzało się, że przed ścięciem zboża na pępek ową ostatnią kępę „oborywano”, a więc chwytano za nogi dziewczynę, która pierwszy raz uczestniczyła w żniwach i ciągnięto ją dookoła zboża, tak aby „nigdy nie zapomniała pierwszych żniw”. Pępek zwożono ustrojony na ostatnim wozie, a kiedy docierał do stodoły urządzano „pępkowe” poczęstunek dla żniwiarzy.
„Pępkowego” nie należy mylić z dożynkami. Dożynki lub wieniec to wielkie święto obchodzone na zakończenie prac gdy z pól jest już wszystko zebrane. Najczęściej ich termin przypadał na koniec sierpnia lub początek września – „Święty Idzi (1 września) w polu nic nie widzi.” Dożynki upowszechniły się w Polsce w XVI w. w raz z rozwojem gospodarki folwarcznej, były formą złożenia hołdu dziedzicowi a jednocześnie z jego strony podziękowaniem pana wsi za trud poddanych. Dożynkowe obrzędy miały w sobie wiele elementów mających zapewnić kolejne lata urodzaju, były więc formą kultu płodności ziemi i można w nich odnaleźć elementy jeszcze przedchrześcijańskie. Jednym z nich był wieniec. Nasi przodkowie swoim pradawnym bogom składali w ofierze wieńce a także słodkie kołacze. Wieńce dożynkowe nie tylko splatano ze zboża, dodawano do nich kalinę, gałązki leszczyny (roślina ta miała moc odstraszania złych mocy). Na kolorowych wstążkach przyczepiano pierniki, a nawet żywego koguta, jego pianie miało odstraszać demony.
Kształt korony, najwłaściwszy gdy chcemy nawiązać do tradycji, wziął się stąd, iż w niektórych regionach Wielkopolski wieńce dożynkowe były dwa, jeden przywdziewano na głowę przodownika, drugi przodownicy. To oni prowadzili uroczystą procesję do dworu, gdzie na ganku witał ich dziedzic z rodziną i czeladzią. Po powitaniu i oracji przekazywano wieńce na ręce właściciela majątku. Wieszano je w sieni by strzegły domu, a ziarno z nich wybrane dodawano na urodzaj do wiosennego siewu. Dziedzic zobligowany był do podziękowania za pracę, najlepszym żniwiarzom wręczał upominki, a dla wszystkich przygotowywał biesiadę z tańcami. Zwyczaj nakazywał mu zaprosić do tańca przodownicę, dziedziczka zaś nie mogła odmówić przodownikowi.
W XIX w. kiedy doszło do uwłaszczenia chłopów i uniezależnienia ich od woli „jaśnie pana” nieco zmienił się przebieg uroczystości. Wieńce zanosiło się do kościoła na błogosławieństwo a mieszkańcy wsi sami organizowali sobie zabawę z różnymi atrakcjami jak loterie czy nawet małe przedstawienia teatrzyków amatorskich. Tradycję kontynuowano w 20-leciu międzywojennym. W tym czasie Prezydent Ignacy Mościcki zapoczątkował nowy zwyczaj polegający na przeprowadzeniu „dożynek prezydenckich” w Spale – letniej siedzibie prezydentów RP. Pierwsze odbyły się w 1927 r. ostatnie w 1938 r. W czasach PRL dożynki były oficjalnie wielkim świętem, tyle że odartym z religijnego aspektu a obecność I sekretarzy partii miała podkreślić siłę i znaczenie „sojuszu robotniczo – chłopskiego”. Po upadku komunizmu to szczególne święto odzyskało dawny charakter, choć można dostrzec pewne zmiany, ot jak choćby w wieńcach, które coraz rzadziej przypominają korony, przybierają za to fantastyczne formy w ogóle nie przystające do nazwy „wieniec”, która narzuca przynajmniej okrągły kształt podstawy, są dowodem na bogatą wyobraźnię tworzących je artystek".
Tekst opracowała Anna Sergot.
Żródła:
- Zygmunt Gloger; Rok polski w życiu, tradycji i pieśni; Warszawa 1900 r. (reprint z 2007 r.)
- Zofia Strawińska; Wieś pałucka Ostatkowska Struga, Toruń 1979 r.
- Grażyna Szelągowska; Cztery pory roku. O sianiu, zbieraniu i świętowaniu, Toruń 2001 r.
- Maja Łozińska; W ziemiańskim dworze, Warszawa 2011 r.